Koniec lutego, lato tuż tuż – powinnam już mieć jakiś pomysł, obrany kierunek… a tymczasem nie potrafię uwolnić się od wspomnień ostatniego lata. Pokonując rowerem chorwackie nierówności rozpalone szalejącym słońcem hartowaliśmy ducha delikatnymi białymi winami.
Po czerwone wina sięgaliśmy zdecydowanie rzadziej. Tym bardziej jestem wdzięczna za spotkanie z tym dzikusem. Przez przypadek, bo przystanek w mieścinie Žuljana nie był planowany. Naturalnym wyborem było kupno wina z nazwą miasta na etykiecie, w którym się znajdowliśmy.
Chociaż może to wioska? Nieważne. Wino Žuljana nie jest salonowym wymoczkiem. Jest gęste, ciemne, owocowe, z temperamentem. Odnalazłam w nim smak rozgrzanych słońcem, soczystych i w pełni dojrzałych czerwonych winogron. Takich, którymi posilałam się podczas siesty, odpoczywając w przydrożnych winnicach. To wino do picia na boso, z potrawami jedzonymi palcami, tuż przed jakimś mniejszym lub większym szaleństwem.