Rok temu przyjechali znajomi do Stamułu i przywieźli w prezencie Żubrówkę. Kiedyś kilka razy piłam jak to się najczęściej pije, czyli w postaci tzw. szarlotki – z lodem i sokiem jabłkowym, ale nie smakowało mi. Później w ogóle zmieniły mi się nawyki i przestałam mieszać wódkę z sokiem, a za jabłkowym w ogóle nie przepadam.
Kiedyś też piłam Żubrówkę porządnie zmrożoną do kotleta z jelenia albo dzika, nie pamiętam. Wtedy, po całym dniu rowerowania po parnej Puszczy Białowieskiej, nawet całkiem całkiem pasowała.
Poza tym, nie rozumiem fenomenu Żubrówki. Po wypiciu na czysto wykrzywia mi usta w niesmaczny grymas. I właśnie dlatego, rok po otrzymaniu 1L butelki, stoi ona prawie nietknięta w zamrażalniku. I kto mnie zna, ten wie, że to jest przynajmniej dziwne, bo ja lubię pić alkohol.
Ale gdy ostatnio wybrałam się na impulsywne zakupy i nabywając produkty mające dla mnie wartość sentymentalną, trafiłam na Cranberry Ocean Spray. Natychmiast zagrałam w grę skojarzeń: żurawina -> jabłko -> żubrówka. Wykreśliłam jabłko i zostało to:
Sok żurawinowy ma taką właściwość, że skutecznie maskuje smak alkoholu, więc można robić całkiem sztywne drinki. Niedoświadczonym polecam ostrożność.