Jest TUTAJ
wino
Nic w sumie godnego zapamiętania, dwa czerwone, jedno białe, młode, wszystkie mieszanki (kupaże); Saint-Emillion odrobinę wyróżnający się tradycyjnym mieszaniem merlot z cabernetem. Wina o większej kwasowości, którymi popiliśmy różne mięsa, sery, brytyjskie kiełbasy z brązowym sosem cebulowym i których pewnie więcej nie kupimy. Tyle jeszcze nieznanych win do kupienia.
Wypite trunki w większej ilości można obserwować na Instagramie jak mię się chce postować i komuś się chce obglądać.
Prawda jaki strasznie francuski dziwnosłowny tytuł? Strach i zgroza. Ale wino w porządku – nie, że cudo skomplikowane ale przyzwoita butelka Burgunda pełna satysfakcji. Znawcy pewnie oscylowaliby wokół 85 może 86 punktów. Mnie smakowało dzięki ostrej kwasowości cudownie komponującej się z tłustą rybą.
Chardonnay koloru dojrzałej skórki cytryny, o dobrej kwasowości. Wyraźne, z nutą kwiatową – można doszukać się owoców ale bardziej w wyobraźni, raczej posmak miodu na podniebiebiu. Pełne w ustach i wbrew pozorom nie proste wino. 13,5% prądu.
Mimo, że na granicy pijalności (w końcu 5 letnie) bardzo smakowało nam do świeżo złowionej smażonej makreli z Kornwalii, smażonymi ziemniakami z fenkułem, czosnkiem i wiosennymi szparagami z Tajlandii.
Nie pij! No chyba, że lubisz słodkie. A dokładnie, wytrawne słodkie białe wina. Tak jak w przypadku shilu kustan 2010, białego syryjskiego wina z winogron mazrona i kerküş. Jak wół stoi napisane, że beyaz sek şarap i jeszcze dla pewności po angielsku white dry wine. Strach się bać co byłoby ze słodkim.
Nie lubię słodkich win (choć są tacy, co by zaprzeczyli), więc to wino nie przypadło mi do gustu, chociaż to nie było złe wino. Gdybym miała ku temu warunki, a nie miałam, być może zrobiłabym z tego białą sangrię.
Przy okazji chciałam przypomnieć o moim wcześniejszym apelu na temat Syrii, która nikogo nie obchodzi i na wszelki wypadek informuję, że można się zainteresować, bo.
Tym razem z małej wioski Prissé w południowej Burgundii.
Wino zrobione w 100% z Gamay. Krzaki rosną na glebie granitowo-gliniasto-wapiennej. Krzewy przeciętnie 40 letnie, rosnące na stoku zwróconym napołudniowy zachód. Wino jaśniejszej odcieni czerwonego z pobłyskiem fioletu,12% prądu, smaku czerwonych owoców, trochę szczypiące. Powinno być dobre, niestety… chyba otworzyłem za wcześnie bo kwasowość przypominała nienajlepsze Beaujolais nouveau. Producent (Lucien Thomas) proponuje łączenie wina z miękkim serem i wszelkimi mięsami ze świnki – grilowanymi, pieczonymi i wędlinami.
My popiliśmy Yorkshire Pudding z irlandzkim gulaszem – wyspiarskie fusion.
Z ceryfikatem europejskim, smakiem i niezaspokojonym pragnieniem. Wino z południa Francji z Langwedocji, z apelacji Corbieres – z rodzinnych winnic niedaleko Narbonne i klasztoru Frontfroide. Kto chce niech pogógluje.
Mieszanka, kupaż, cuvee szczepów Macabeu, Grenache blanc i Carignan blanc, z 2012 roku. Jasno żółte, śmieszne wino o zapachu kwitnącego głogu i posmaku cytrusów. Smaczne i niedrogie. Pasujące do sałatek, kozich serów, rybki stir frajowanej na pseudo orientalnie.
My jedliśmy z Caprese bo pomidry w sezonie i z papryką (słodką nadziewaną kozim serem).
Jako, że pijemy ostatnio więcej piwa niż dawniej wina to i kupujemy tańsze. Tańsze wcale nie znaczy złe. Doskonałe jako popitka do codziennego jedzenia i wypełniacz wieczorów nad kolejną rybą czy sałatą z mięsem.
Tym razem 100% chardonnay z malutkiej wioski Aze z północno zachodniej części apelacji Macon w Burgundii. Wino nie widziało dębu więc nie jest ani kwiatowe, ani słodkawe, doskonale wytrawne, mineralne co w sumie wzmacnia aromat i smak cytrusów czy (niekoniecznie jabłek). Brak melona co uważam za zaletę. Dobre do wędlin, sałat, drobiu, 13% prądu, od jednego z większych handlarzy burgundzkich. W dodatku tanie.
My popiliśmy Ploughman’s lunch.
Robiąc taką małą pętelkę po zachodniej Turcji zawitałam do winnicy Büyülübağ na wyspie Avşa. Winnica jest mała, została zbudowana w 2005r. zgodnie z ideą gravity flow. Ma parę win w ofercie.
Na miejscu miałam okazję zobaczyć jak to wszystko wygląda od środka i spróbować kilka win na tarasie z przepięknymi widokami.
Przy tych beczkach taka trochę konsternacja nastąpiła, bo chłopak powiedział o tempranillo z Włoch, a ja burak wiedziałam tylko o tempranillo z Hiszpanii. To się dopytałam czy aby na pewno, że może źle zrozumiałam, przecież tempranillo jest hiszpańskie, ale nie. Z Włoch. No, ale sobie w domu wygooglałam i podobno są takie i siakie. Chociaż te włoskie (toskańskie) i tak zostały sprowadzone z Hiszpanii jakieś 300 lat temu.
Pierwszym winem, które spróbowałam w domu, było różowe Iris.
Bardzo przyjemne wino. Wyraźnie czuć truskawkę i goryczkę wiśni, ale bez skojarzeń z owocowym kompotem. Jest wytrawne z przyjemnym posmakiem cytrusów. Wypiliśmy do różowej Barbunya (eng. red mullet, pl. barbata), krewetek i zapiekanych warzyw w oleju z oliwek.
Tym razem z Nowej Zelandii co wywołuje wspomnienia pierwszego savignon blanc z Antypodów w czasach gdy było to rzadkie i drogie wino, a importerzy sprowadzli tylko lepsze i droższe butelki. Za ową pierwszą zapłaciliśmy chyba $70 i popiliśmy cudowny lunch w cudownym letnim miejscu. Było minęło.
Dzisiaj wszystko spowszedniało i zrobiło się jakieś prostackie, więc lunch popijamy bączkiem ze wschodniego wybrzeża Nowej Zelandii, (butelka nawet nie mieści 2 łyków), 12,5 % prądu, 2012 rocznik, średnio wytrawne (nie słodkawe), cytrusowe (grejpfrut i cytryna) dobre do sałatz kozim serem, czy też sałatki nicejskiej.
My popiliśmy organiczny quiche z porów i miejscowego sera brie.
Przesyłam gorące jak rozgrzany do czerwoności piekarnik pozdrowienia z południowowschodniej Turcji, a dokładnie z miasta Mardin, dla wszystkich pijaków (nieczytających proszę pozdrowić).
W związku z tym, że dzisiaj siły lotnicze w Diyarbakır, z którego wyjechałam dzisiaj rano, zwiększyły poziom alarmowy do numero due oznakowany kolorem pomarańczowym (do wyboru jest jeszcze zielony i czerwony) i postawiło w stan gotowości 100 samolotów bojowych z pełnym zapasem amunicji, nie pozostało nam nic innego jak zacząć pić.
Pić wino syryjskie. Za Syrię, za pokój, za ludzi, którzy utknęli pomiędzy młotem, a kowadłem. I za wszystkich, którzy zostaną wciągnięci w tę chujnię i grzybnię when shit hits the fan.
Piję syryjskie wino produkowane w okolicach miast Mardin i Midyat jako część Wielkiej Tradycji na terenach Mezopotamii, tak wielkiej, że nie jestem w stanie o tym pisać i każdy musi sobie sam wygooglać. W miastach, gdzie mieszkają Turcy, Arabowie, Syryjczycy i Kurdowie. Gdzie dzisiaj właściciel sklepu musi zmienić szyld ze względu na nowe „prawo alkoholowe”, bo napis syryjskie wina musi być zmieniony na coś innego. Np. sklep syryjski.
Czerwone wina syryjskie to samobójstwo w tym temperaturach. Ale tak się poświęcam. Ciężkie i owocowe, przydałoby im się trochę więcej tanin. Robione są z regionalnych winogron Boğazkere. O ciemnym, fioletowym kolorze. Bardzo ładnie komponującym się z moimi jasno błękitnymi spodniami, jedynymi na następne trzy dni.