Kto nie widział ten nie wie.
Kto nie widział ten nie wie.
Kto nie widział ten nie wie.
Zaglądam do spiżarni alkoholowej, by popatrzeć co by tam wyszperać na dzisiejszy wieczór. Wzrok mój się zatrzymał na butelce ginu Hendrick’s o ogórkowo-różanych nutach smakowych. Od razu pomyślałam o panu Samolocie, który to owemu trunkowi któregoś miłego wieczoru thumbs-up-ował. Zresztą ja też.
Hendrick’s mi smakował z tonikiem (piłam? pan przypomni), z limonką i z cytryną, również z ogórkiem i rozmarynem (chociaż nad tą wersją muszę jeszcze popracować).
Tym razem jednak poszukałam inspiracji w internetach, a dokładnie na hendricksowej stronie. I znalazłam fantastyczne cudo, chociaż nie podejrzewałam jak fantastyczne cudo to będzie. Super orzeźwiające i zarazem mocne. Zastanawiam się czy przypadkiem rodzaj gruszki (japońskiej) nie wpłynął na ten niezwykły i kwiecisty smak. Proszę wybaczyć te superlatywy, ale właśnie kończę podwójną porcję i będę zaraz szykować kolejną.*
Poniższy skład daje jednego drinasa, ja to podwoiłam:
* W ogóle to tak sobie myślę, co by nie zrobić z tego nalewki, odstawić na kilka tygodni jak gin z ziarnami granatu. Czy należałoby zamienić syrop na większą ilość cukru?
Ze Szkocji, z delikatnym aromatem zielonego ogórka i płatków bułgarskiej róży, bez aromatu ziołowego czy cytrusowego, łagodny acz mocny gin.
Tym razem zgodnie z panią koszyczek dajemy „two thumbs up”, czyli prostujemy kciuki by łatwiej złapać szklankę.
Szafirowy Gin – całkiem dobry.
(ja niestety za stary muszę mieszać z Bitter Lemon Schweppesa i plasterkiem cytryny)
Błękitna butelka pojawiła się spontaniczne, nawet lód nie zdążył się zamrozić na tę okazję. Na chwilę trafiła do lodówki, ale to nic – wróciła do temperatury pokojowej. Dzięki temu wszystkie aromaty nieskrępowanie panoszą się po kubkach. I jest to pierwszy gin, który mogę pić właśnie tak, bez niczego. Tu w towarzystwie granatu, który zaraz się utopi wraz ze skórką pomarańczy długiej na 8cm i szerokiej jak sznyt zesterem…
We wczorajszej walce o hipotekę wygrał Adamczyk, a dzisiaj w szranki stanęli jałowcowi producenci. W sam raz jako akompaniament do Master and Commander: The Far Side of the World. Widowiskowy film przygodowy – jak na mój gust zbyt wiele wstawek romantycznych pomiędzy kapitanem a jego przyjacielem doktorem, ale w tych czasach romantyzm oznaczał honor i szacunek, a słowo gay oznaczało radość. Wracając do bohaterów dzisiejszego wpisu zacznę od tego, że producent Ginu Lubuskiego jest z Torunia. I jestem przekonana, że nie dorasta do pięt jałowcówce roboty mojego ojca z owoców jałowca rosnącego na mojej ziemi (mimo, że byłam zbyt młoda, by skosztować). Tak samo Gin Lubuski przegrywa z Gordon’s. Ten ostatni cechuje się wyrazistym smakiem jałowca, nie daje się zdominować smakowi toniku i limonki. Na dniach mam zamiar spróbować Bombay Sapphire. Btw, popijanie ginu to głęboki worek wspomnień z kraju klonowego liścia :) I idealne na obecne upały, które w ogóle się nie przykrzą. 700ml Lubuskiego w sklepie osiedlowym = 40pln, 700ml Gordon’s = 50pln w Selgrosie. Ocena 3 kieliszków dla Gordon’s.